środa, 9 kwietnia 2014

Rozdział 10 - ,,To nie twoja wina"

     Długo się męczyłam nad tym rozdziałem. Miałam szlaban na komputer, potem zachorowałam, a potem znowu zachorowałam, ale udało mi się skończyć to dziś. Może nawet uda mi się dodać kolejny rozdział w niedzielę.
Rozdział jest dosyć ciekawy i mam nadzieję, że dobrze mi wyszedł, bo nigdy nie pisałam takich smutnych scen i nie jestem pewna czy mi to wychodzi :)

Postanowiłam zmienić też czcionkę, aby czytanie ą, ę, ć, ż itp. nie sprawiało problemu ^-^
Tak wygląda mój umysł ;_;
_____________________________________________________________________________




Już nigdy więcej nie będzie tak jak dzisiaj.
Dziękuję więc za każde słowo z waszych ust,
Za każdą chwilę chronioną od wiatru,
Za obecność którą próbuję oddychać.
Dziękuję , że byliście, choć już was tu nie ma.
Pozostaje tylko smutek, który rozrywa mnie od środka.
Mimo wszystko, będę o was pamiętać...
                                                                 ~ Mara Charles


     Pobiegłem jak najszybciej do domu Mary. Będąc w środku skierowałem się w stronę pomieszczenia w którym było słychać szlochanie. Moim oczom ukazał się okropny widok. Dziewczyna klęczała nad zmasakrowanymi ciałami rodziców.
- Nie! Nie! Nie! - krzyczała - Nie! Proszę nie!
- Mara - zacząłem, choć nie wiedziałem co mógłbym powiedzieć.
- Wróćcie proszę - powiedziała, po czym spojrzała na swoje ręce i zaczęła goić ich rany - Nie poradzę sobie bez was...
- Mara, to nie pomoże. Oni nie żyją – powiedziałem podchodząc do niej. Dziewczyna odwróciła głowę w moją stronę.
- Nieprawda! – krzyknęła wstając gwałtownie – Kłamiesz! Jesteś paskudnym Kłamcą! Oni żyją! – podparła się o ścianę i zsunęła w dół – Muszą żyć…
- Przykro mi – usiadłem obok niej – Gdybym wiedział… - Mara rzuciła mi się na szyję. Przytuliłem ją mimo że nie przepadam za taką bliskością.
- Czemu ja? Czemu oni? – pytała.
- Nie wiem – pogłaskałem ją po głowie – Niestety nie wiem.
- Obiecasz mi coś? – zapytała patrząc mi prosto w oczy. Kiwnąłem porozumiewawczo głową – Jeśli on się pojawi i nie będę miała szans się obronić, to nie będziesz próbował mnie obronić, tylko uciekniesz  - powiedziała ledwo łapiąc powietrze.
- Nie mógłbym tego zrobić. Nigdy…
- Nie – przerwała mi – Jeśli zginiesz nie wybaczę sobie tego. Nie mogę pozwolić, by ucierpiał ktoś jeszcze – mówiła patrząc mi prosto w oczy. Ledwo zniosłem wzrok jej błyszczących od płaczu oczu – Nie możesz skończyć jak oni.
- Nie czas o tym myśleć – powiedziałem, a ona znowu się do mnie przytuliła.
- Przepraszam cię Loki – szepnęła.
- Nie masz za co.
- Przepraszam cię za wszystko co zrobiłam i co zrobię sprawiającego ci przykrość.

****

     Siedzieliśmy przytuleni do siebie, aż nie usłyszeliśmy hałasu dobiegającego z przedpokoju. Chciałem sprawdzić co się dzieje, ale Mara trzymała mnie tak mocno, że nie mogłem się ruszyć. Po chwili drzwi od pokoju się otworzyły i stanął w nich policjant.
- Zgłaszam morderstwo na ulicy Dreenweach – powiedział do swojej krótkofalówki, a za nim stanął młodszy policjant - Wyślijcie jednostki. Mały, żółty dom z dużym numerem jedenaście przy drzwiach. Henry – zwrócił się do kolegi – Przepytaj proszę tą dwójkę.
Mężczyzna zbliżył się i uklęknął przed nami.
- Witajcie. Jestem sierżant Henryk – powiedział przyjaźnie - Potrzebujemy waszych zeznań, aby znaleźć sprawcę. Pojedziecie z nami na posterunek.
- Ja chcę tu zostać - sprzeciwiła się - Nigdzie nie pójdę.
- A odpowiesz na nasze pytania? - Mara kiwnęła tylko głową - Czy twoi rodzice mieli jakiś wrogów, lub wisieli komuś spore pieniądze? – pokręciła głową - Widziałaś sprawcę, albo kogoś podejrzanego? – znowu pokręciła głową przecząco - A może domyślasz się, kto mógł to zrobić? – po raz kolejny pokręciła głową
- Nie ma żadnych śladów palców, zero broni i nic nie zostało skradzione - wtrącił się w ich rozmowę drugi policjant - zupełnie jakby zrobił to duch dla zwykłej zabawy.
- Jeśli wpadniecie na pomysł, kto to mógł zrobić powiadomcie nas jak najszybciej - powiedział do nas Henry.
- Dobrze – rzekłem.
- Najlepiej będzie jeśli stąd pójdziecie, tutaj nie jest bezpiecznie.

- Mara choć do mnie. Sara zrobi ci herbatę na uspokojenie.
 

****

- Loki! - krzyknęła Sara słysząc otwierane drzwi - Bałam się. Tak długo cię nie było i przyjechała policja... - przerwała widząc Marę - Moje dziecko, co się stało? - dziewczyna wybuchnęła płaczem i uciekła do pokoju gościnnego.
- Zrób jej herbaty. Później wszystko ci powiem - rzekłem i pobiegłem za Marą. Siedziała skulona w kącie.
- Ja nie chciałam. Nie chciałam... - powiedziała cicho.
- O czym ty mówisz?
- Nic nie rozumiesz? To moja wina. To przeze mnie oni zginęli.
- To nie twoja wina...
- A kto ich zabił? Dla czego? - pytała z wyrzutem - Oboje znamy odpowiedź. Gdybym wtedy jednak umarła...
- Byliby skazani na łaskę tego potwora, a to raczej gorsza opcja- stwierdziłem.
- To nie musiało się tak skończyć.
- Nie musiało, ale tak właśnie jest i choć bardzo chcesz, to nie zmienisz tego – Czarodziejka milczała, choć w jej oczach widziałem gniew.
- Wyjdź – rozkazała. Osłupiałem słysząc te słowa - Wyjdź! Nie rozumiesz?
      Wyszedłem zdziwiony jej nagłą zmianą nastroju. Może to co powiedziałem ją zraziło? Rzadko bywam delikatny, ale ją traktowałem jak siostrę i nigdy nie byłem wobec niej oschły. Nie wiem co robić, jak się zachowywać. Ciągle nie umiem pojąć co się wokół mnie dzieje. Jakby to wszystko było snem z którego nie mogę się obudzić.

*****

     Chciałam zostać sama. Nikt nie wiedział co teraz czuję. Nikt nie umiał postawić się w mojej sytuacji. Chcę płakać i krzyczeć, ale nie potrafię. Ten ból siedzi we mnie czekając na odpowiednią chwilę, by się uwolnić z podwojoną siłą. Tak bardzo tego żałuję. Żałuję, że się urodziłam. Żałuję, że nie było mnie wtedy, kiedy zostali zaatakowani. Żałuję, że nie powiedziałam im tylu rzeczy, nie powiedziałam im jak bardzo ich kocham. Byliśmy taką szczęśliwą rodziną, a to wszystko prysło jak bańka mydlana. Teraz pozostały mi tylko wspomnienia. Pamiętam jak gdy miałam cztery lata wywróciłam się na rowerze, a oni szybko zabrali mnie do domu, po czym bezboleśnie opatrzyli mi dużą ranę na ręce. Albo kiedy miałam osiem lat i zdechł mój pies. Oni starali się mnie pocieszyć, mówili że Kira ciągle jest przy mnie i zabierali mnie na lody dla pocieszenia. Tyle dla mnie zrobili, a ja? Narzekałam, uciekałam, buntowałam się, sprawiałam im przykrość, a co najgorsze sprawiłam, że nie żyją…
- Mara - powiedziała cicho Sara wchodząc do pokoju - Przyniosłam ci herbatę i ciastka. Może to poprawi ci humor - postawiła tacę na stoliczku stojącego niedaleko łóżka - Chcesz pogadać?
- Chcę zostać sama - rzekłam nie odwracając się nawet w jej stronę. Opiekunka nic nie powiedziała, tylko odwróciła się i wyszła.
 
*****


     Sara podeszła do blatu na którym stały dwa kubki. Nasypała do nich kakao i zalała mlekiem. Wzięła kubki i postawiła je na stoliku.
- Nie wygląda to dobrze - stwierdziła krojąc kawałek ciasta czekoladowego - Cały czas leży skulona w łóżku. Nie je, nie pije i praktycznie nie wychodzi z pokoju. Ciągle tylko płacze. Boli mnie to, że nie mogę jej pomóc.
- Policjanci nie znaleźli nic co mogłoby im pomóc w poszukiwaniu sprawcy, lekarze stwierdzili zgon z powodu obrażeń wewnętrznych. Co tu się jej dziwić, skoro jej rodzice nie żyją, a morderca ciągle jest na wolności?
- To nie jest zwykły morderca. Nawet najlepsi z najlepszych nie umieją tak zamaskować śladów – Loki przemilczał jej uwagę.
- Rozmawiał z nią psycholog? Ktokolwiek, kto mógłby jej pomóc?
- Wszyscy mówili, że jej nie da się już pomóc - powiedziała i odniosła naczynia do zlewu - Sama musi zrozumieć, że trzeba żyć dalej.
- Pytanie tylko ile to potrwa?

*****

     Thor zapukał do drzwi do komnaty Friggi. Nie mógł przemówić do ojca, więc uznał, że Frigga dałaby radę coś z tym zrobić. Kobieta wpuściła go do środka złotego pokoju i dała znak, aby usiadł na kremowym fotelu, sama zaś usiadła na łóżku.
- Przyszedłem z ważną sprawą matko.
- W to nie wątpię synu. Powiedz mi co cię trapi.
- Odyn chce mnie wysłać na Midgard, abym zabrał stamtąd Marę i Lokiego. Dowiedziałem się jednak, że dziewczyna jest w złym stanie i uważam, iż powinniśmy zaczekać, aż wydobrzeje - rzekł troskliwie - Ojciec nie chce mnie wysłuchać i ciągle stoi przy swoim.
- Rzadko ulega twoim prośbom – kobieta uśmiechnęła się - Porozmawiam z nim, a ty w tym czasie porozmawiaj z Sif. Zauważyłam, że próbuje się z tobą dogadać, ale ty ją odrzucasz. To na prawdę miła dziewczyna.
- Dobrze matko. Dziękuję.

*****

     Popchnąłem ciężkie drzwi od szkoły i znalazłem się w tłumie pryszczatych nastolatków. Och jak ja nienawidzę tego miejsca...
Próbowałem iść przed siebie i nie rzucać się w oczy, jednak mimo to Michael zauważył mnie i zagrodził mi drogę.
- Dawno was tu nie było. Gdzie twoja przyjaciółeczka? - zaśmiał się.
- To nie jest odpowiedni moment na takie rozmowy - stwierdziłem patrząc mu prosto w oczy.
- Jest bardzo odpowiedni. Możesz powiadomić ją, że spotykam się Nicol i że jest o wiele lepszą kandydatką na dziewczynę dla mnie.
- Lubisz rujnować innym życie co? - spytałem patrząc na niego groźnie - Mara jest w bardzo złym stanie, a ty chcesz ją jeszcze bardziej zdołować? Na twoim miejscu bym się wstydził.
- O czym ty do mnie mówisz?
- Nie zgrywaj idioty - zaśmiałem się - Media cały czas o tym trąbią. Rodzice Mary nie żyją, a ty jeszcze bardziej chcesz ją pogrążyć?
- Ja... Ja nie wiedziałem - próbował się bronić.
- Jesteś gorszy niż myślałem - powiedziałem mijając go. Gniew we mnie buzował, jednak dałem radę się opanować. Słysząc dzwonek wszedłem do klasy matematycznej. Nie mogłem się skupić i ciągle wyglądałem przez okno. Zauważyłem tam dziewczynę wyglądającą jak... O mój boże, co ona najlepszego wymyśliła?



Margaret :*