niedziela, 30 listopada 2014

Rozdział 14 - ,,Wiesz, że to szaleństwo?"

No i jestem. Trochę dłużej mi to zajęło :P Przeskoczyłam z historią o kilka lat, żeby główni bohaterowie mogli być już dorośli :D Miłego czytania :3


______________________________________________________________________________
Kilka lat później...

     Czarnowłosa dziewczyna o bladokremowej skórze kroczyła nieśmiało po korytarzu zamku. Miała na sobie zwykłą, białą sukienkę do kolan, którą spięła w pasie srebrną broszką w kształcie muszli ślimaka. W ręku kurczowo trzymała wielką, skórzaną księgę, a jej błękitne oczy błyszczały z zachwytu. Skierowała się w stronę drzwi do pokoju, a raczej jak to mówili w Asgardzie - komnaty Lokiego. Zapukała, ale nie usłyszała odpowiedzi, więc bez wahania weszła do środka. Nikogo nie było.
Pewnie gdzieś znowu poszedł. Znowu beze mnie. Najwyżej pokażę mu to jak wróci.
Wzruszyła ramionami i ruszyła z powrotem do swojej komnaty. Zobaczyła nieopodal Lokiego rozmawiającego z jakimiś dziewczynami. Podbiegła do niego omal nie potykając się o własne nogi i z wielkim uśmiechem na twarzy pokazała mu książkę.
- "Miejsca ukryte w zakątkach dziewięciu światów" - przeczytał tytuł, a Mara pokiwała głową z zadowoleniem.
- Możemy któreś z nich odnaleźć. Taka mała przygoda - powiedziała, a z jej twarzy nie znikał uśmiech.
- Możecie zostawić nas samych? - zwrócił się do rozbawionych dziewczyn, a one posłusznie odeszły - Mara to nienajlepszy pomysł.
- Czemu? - spytała mrużąc oczy.
- Masz zakaz. To niebezpieczne, a poza tym Argorn tylko czeka aż wyjdziesz za progi zamku. Więc lepiej odłóż tą księgę na swoje miejsce i zapomnij o tym - powiedział kładąc jej rękę na ramieniu.
Dziewczyna odeszła do tyłu urażona.
- Argorna nie widziałam już od kilku lat. Nie jestem już dzieckiem i umiem się obronić zarówno za pomocą magii, jak i broni. Powiedz po prostu, że to wstyd dla ciebie gdziekolwiek się ze mną pokazywać i że nie chcesz spędzać ze mną czasu.
Kłamca zamrugał niezadowolony.
- Mam rację prawda?
- Może - odpowiedział i bez żadnego dodatkowego słowa ruszył przed siebie omijając Marę.
- Przyjaciele na zawsze, tak? - spytała nie odwracając się. Chłopak nic nie odpowiedział, tylko zerknął za siebie i poszedł dalej - Tak też myślałam...
Przytuliła do siebie księgę i powstrzymując łzy wróciła do komnaty. Wchodząc do środka zauważyła, że na jej łóżku siedzi blondynka o dużych, niebieskich oczach i uśmiechem na twarzy.
- Nie było cię, więc postanowiłam poczekać. Mam ciekawe nowiny - powiedziała posyłając jej promienny uśmiech, lecz szybko spoważniała - Ty płaczesz? - wstała na równe nogi.
- To nic takiego Sigyn... - pokręciła głową odkładając książkę.
- Jak to nic takiego? - spytała przytulając przyjaciółkę - Loki?
- Ja już go nie poznaję. Kiedyś był moim przyjacielem, a teraz... - usiadła na łóżku - Czemu on taki jest?
- Ludzie się zmieniają i nic na to nie poradzisz... A co od niego chciałaś? - Mara pokazała na książkę - "Miejsca ukryte w zakątkach dziewięciu światów" - przeczytała - Może ja z tobą pójdę?
Dziewczyna uśmiechnęła się smutno.
- Dzięki, jesteś kochana.
- Bo to w końcu ja - zaśmiała się, a Mara jej zawtórowała – Dobrze, ja już idę - wstała i podeszła do wyjścia.
- Miałaś mi chyba przekazać jakąś nowinę.
- To może poczekać. Jestem już spóźniona - powiedziała i wyszła.
     Mara położyła się na niebieskiej pościeli i przykryła głowę poduszką. Musiała jakoś odreagować, więc postanowiła poćwiczyć. Wzięła fiolkę z fioletowym płynem i wypiła zawartość jednym haustem. Poczuła jak jej ciało przeszywa dreszcz. Podeszła do wielkiego lustra i spojrzała na siebie. W jednej chwili na jej nadgarstku pojawił się pentagram, a jej ciało zmieniło kolor na srebrnoszary. Skupiła wzrok na swojej dłoni i zamknęła oczy. Myślała tylko o jednym. Stworzyć ogień... Otworzyła oczy z nadzieją, ale jej dłoń nie płonęła. Wyciszyła ponownie swój umysł, ale dalej nic się nie działo.
- Minęło kilka lat, a ja ciągle tego nie umiem! - zdenerwowana złapała książkę, która nagle zapłonęła. Odskoczyła do tyłu i zdając sobie sprawę co się dzieje ugasiła ogień - Jak to działa? Kiedy jestem skupiona nic się nie dzieje. Kiedy się zezłościłam to nagle zaczęło płonąć... - zaklaskała w dłonie - Emocje! To działa na zasadzie emocji!
     Spojrzała na swoją rękę i postanowiła spróbować jeszcze raz. Przypomniała sobie jak potraktował ją Loki, jak się zachowywał w ciągu tych pięciu lat. Ogarniała ją złość, którą próbowała przekształcić w ogień. Jej ręka zaczęła się palić i zmieniała wielkość płomienia zależnie od chęci dziewczyny. Gdy wyciszyła umysł ogień zgasł.
- Teraz czas na lód - powiedziała sama do siebie. Wiedząc, że lód będzie działał na innej zasadzie, skupiła się i stworzyła lodowy sztylet. Uśmiechnęła się zadowolona. Umiała choć trochę opanować moce olbrzymów. Była zachwycona swoim osiągnięciem. Od dłuższego czasu głowiła się nad tym jak używać tych mocy. Położyła się zadowolona na łóżku i przysnęła.

***

     Obudziło ją pukanie do drzwi. Zaspana zamruczała coś co miało oznaczać, żeby osoba która pukała weszła. Widząc Sigyn wchodzącą do pokoju odwróciła się na brzuch i będąc na krańcu łóżka zleciała na podłogę,
- Co jest? - spytała leżąc plackiem na podłodze.
- Weź wstań.
- Dobrze mi tu tak. Mów o co chodzi - mruknęła.
- Miałyśmy wyjść...
- Ach, no tak! - zerwała się z ziemi i chwyciła szczotkę - Muszę się przebrać, czekaj chwilę - złapała za przyszykowane już wcześniej ubrania i wbiegła do łazienki.
Ściągnęła z siebie wymiętoloną sukienkę i rzuciła ją do kosza z brudnymi ubraniami. Założyła na siebie wygodną, obcisłą koszulkę na ramiączkach, luźną, czarną, wielowarstwową spódnicę do połowy uda pod którą do specjalnego paska na nodze schowała sztylet. Spięła włosy w wysoką kitkę, a na nogi założyła luźne, wygodne kozaki. Wyszła z łazienki i złapała za torebkę na ramię, w której trzymała midgardzki aparat, notatnik, długopis, wodę i małą, podręczną książeczkę botaniczną.
     Zanim otworzyła drzwi i przekroczyła ich próg przypomniała sobie o jednym.
- Zaraz. Przecież nas nie wypuszczą.
- Myślałam, że coś wymyślisz mogłybyśmy wyjść jakoś inaczej.
- Jedynym innym wyjściem jest okno.
- To może oknem?
Mara podeszła do okna, otworzyła je i spojrzała w dół. Były bardzo wysoko, a na dole znajdowały się krzaki.
- Wiesz, że to szaleństwo? - spytała rozglądając się, czy nikogo w pobliżu nie ma.
- Może i szaleństwo, ale sama chciałaś wyjść. W zamku przecież się nie teleportujesz.
- Możemy związać kołdrę z prześcieradłem, a potem po niej zejść. Nic się nam nie stanie, widziałam to w wielu filmach.
- Tak też zróbmy - Sigyn złapała za prześcieradło, związała je z kołdrą, a kołdrę z firanką i przymocowała je do łóżka - Ty pierwsza.
     Mara złapała się mocno materiału i stanęła na oknie. Upewniając się, że łóżko się nie rusza, a materiały są dobrze przywiązane, zaczęła schodzić na dół. Materiał boleśnie obcierał jej dłonie, ale mimo to na jej twarzy nie zagościł grymas. Trzymając się już tylko końcówki firanki zeskoczyła z gracją na ziemię. Sigyn widząc, że dziewczyna przeszła bez problemu, złapała się "liny" i także zaczęła schodzić na dół. Materiał zaczął się rwać. Złapała się mocniej i wisiała w bezruchu. Była wysoko nad ziemią, ale za daleko od okna, więc nie miała jak zeskoczyć, ani jak wejść z powrotem na górę. Materiał zaczął rwać się coraz bardziej, a kiedy porwał się już całkowicie blondwłosa krzyknęła czując jak leci w dół. Zamknęła oczy mając nadzieję, że jakimś cudem uda się jej uchronić przed bolesnym upadkiem. Mara szybko zareagowała. Magią zatrzymała przyjaciółkę zanim ta uderzyła o ziemię.
- Na Odyna! To było przerażające - powiedziała, ale Mara zatkała jej usta.
- Ciiii... Zaraz będą tu straże, musimy zwiewać - rozejrzała się w poszukiwaniu strażników i pociągnęła Sigyn za rękę.
     Przedzierały się przez krzaki jak najciszej mogły. Trochę się podrapały przez wystające gałęzie, ale w końcu dotarły do wioski przy zamku. Mara rozejrzała się z zachwytem, ale szybko spoważniała widząc stajnie z kilkoma końmi. Jej oczy zabłyszczały z zadowolenia. Wpadła na pomysł.
- Będą nas szukać. Musimy wziąć konia.
- Ne umiesz jeździć konno - stwierdziła z przerażeniem.
- Damy radę - ostrożnie wsiadła na konia i pomogła Sigyn. Poklepała zwierza i zanim właściciel cokolwiek zauważył ruszyła przed siebie.

***
     Spacerował sobie wioską oglądając chatki mieszkańców i bawiące się dzieci. Miał na sobie czarne, skórzane spodnie, zieloną bluzkę i pasującą do spodni skórzaną kurtkę. Włosy, które były dłuższe niż kiedyś zostawił w artystycznym nieładzie. Twarz blada jak u trupa była wykrzywiona w wyraźny grymas, natomiast szmaragdowe oczy ukazywały głębokie zamyślenie. Ludzie poruszali się obok niego pospiesznie i mimo niecodziennego wyglądu nie zwracali na niego większej uwagi. On również się im nie przyglądał. Szedł przed siebie patrząc w jeden punkt, ale zatrzymał się widząc znajomą sylwetkę niedaleko stajni. Podbiegł do niej szybko chcąc ją zatrzymać, ale ta wraz ze swoją przyjaciółką jechała już niezgrabnie na koniu, nie zauważając nawet jego obecności. Nie miał wyboru, wsiadł na gniadego konia, który na szczęście miał siodło oraz lejce i ruszył za dziewczynami mając nadzieję, że go nie zauważą.
***
     Zbliżały się do celu swej podróży. Tęten kopyt i przerażające rżenie konia ledwo zagłuszały szum wodospadu. Były coraz bliżej i bliżej. Mara zdenerwowała się, ponieważ koń nie zwalniał i jechał prosto do wody.
- Sigyn jak go zatrzymać? - spytała przerażona.
- Nie wiem. Zrób coś! Użyj magii! - krzyknęła łapiąc ją mocno w pasie. Mara rzuciła torebkę na bok i kiedy koń był już prawie w wodzie oślepiła go blaskiem mając nadzieję, że się zatrzyma. Koń wystraszył się i zrzucił dziewczyny na ziemię, a następnie uciekł galopem.
- Nie wierzę, że się na to zgodziłam - wymamrotała przygnieciona przez przyjaciółkę.
Mara zeszła z niej i zabrała leżącą nieopodal torebkę.
- Zawsze mogłyśmy wylądować w wodzie.
- I tak będziemy musiały się zmoczyć. Jak inaczej wejdziemy za wodospad?
Czarnowłosa wyjęła z torebki fiolkę z fioletowym płynem i pokazała ją Sigyn.
- Właśnie dla tego wzięłam to - uśmiechnęła się.
- Umiesz już nad tym panować?
- To było łatwiejsze niż myślałam.
- Ale nie będę mogła cię dotknąć.
- Wezmę tylko trochę, więc nie potrwa to długo - otworzyła pojemniczek i wypiła z niego kilka kropel.
Po jej ciele przeszedł dreszcz, a jej skóra jak zwykle przemieniła się w srebrnoszarą. Podeszła spokojnie do wody i dotknęła jej myśląc tylko, by ją zamrozić. Udało się.
- Uważaj, jest ślisko - stanęła na lodzie i przesuwała się ostrożnie, a Sigyn zrobiła to samo.
Wodospad nie był zamrożony, więc zeszły na bok, by jak najmniej się zmoczyć. Przesuwały się wzdłuż kamiennej ściany, aż w końcu znalazły się poza zasięgiem wody. Mara wyciągnęła z torebki książkę i zaczęła szukać konkretnej strony.
- Musimy znaleźć burgundowy kryształ, on nas przeniesie – odłożyła księgę na ziemię.
- Burgundowy? Jaki to kolor?
- Właśnie nie wiem.
- Widzę tu turkusowy, indygo, morski, krwisty, beżowy, łososiowy, fuksję, bordowy - wyliczała - Więc to chyba ten - wskazała na kryształ kolorem zbliżony do buraczkowego.
- Zobaczmy.
     Obie dotknęły klejnotu i nagle poczuły się jak podczas teleportacji. Były teraz w ciemnym miejscu. Nic nie widziały, nic nie słyszały, tylko czuły siarczysty zapach, jakby ktoś odpalił zapałkę. Mara stworzyła niebieską kulę światła i podeszła kilka kroków do przodu. Zobaczyła różowy krzak z liśćmi w kształcie serc, a dalej te same krzaki, tylko w innych kolorach. Zrobiła im zdjęcie, opisała je, a następnie urwała po gałązce i schowała. W innych miejscach widziała znane jej już rośliny. Było też tam jezioro o lodowatej wodzie. Podeszła do miejsca gdzie usłyszała jakiś dźwięk. Odwróciła się i odskoczyła do tyłu tłumiąc krzyk. Zwierzęta przed nią były średniej wielkości, czarne, z ostrymi pazurami i zębami. Na ich grzbietach znajdowały się kolce i skrzydła. Wyglądały jak małe smoki. Stworzenia poruszyły się niespokojnie.
- Smoczki cienia... - usłyszała ściszony ton głosu Sigyn - Nie możemy ich obudzić. Lepiej już wracajmy.
Mara sięgnęła po książkę, ale jej nie znalazła.
- Zostawiłam książkę za wodospadem.
- Utknęłyśmy tu?! - krzyknęła, a Mara zatkała jej ręką usta.
- Cicho. Chcesz zbudzić smoki? Znajdziemy jakieś inne wyjście.
Podeszła kilka kroków do jeziora zostawiając Sigyn w mroku i nadepnęła na patyk, którego trzask rozniósł się po okolicy. Dziewczyny usłyszały głośny ryk i setki smoków cieni rzuciło się w ich stronę. Mara rzuciła kulę światła do góry tak, by miały lepszą widoczność.

***

     Loki wiedząc, że dziewczyny zbliżają się do celu zatrzymał konia niedaleko i przywiązał go do drzewa. Resztę drogi przebył pieszo. Widział jak dziewczyny spadają z przestraszonego konia i dzięki Marze dostały się za wodospad. Wszedł  ostrożnie na dość cienki lód, który trochę popękał pod jego ciężarem. Aby nie wpaść do wody ukląkł i przemieszczał się na czworaka. Nie zdążył zobaczyć jakim sposobem Sigyn i Mara zmieniły swoje położenie. Chciał już zawrócić, ale zauważył leżącą księgę, którą pokazywała mu Mara. Otworzył ją i zaczął szukać wzmianki o przejściu za wodospadem.
- Burgundowy... - rozejrzał się i dotknął odpowiedniego kamienia.
     Przeniósł się gdzieś indziej, czuł to. Zanim zdążył się rozejrzeć po okolicy poczuł jak coś mocno podrapało go w nogę. Syknął z bólu, odrzucił stworzenie na bok i unikając kolejnego ataku zauważył Sigyn skuloną na ziemi i Marę na którą leciały czarne stworzenia. Jedno drasnęło ją pazurami w twarz, drugie wbiło zęby w jej nogę. Upuścił księgę i ruszył w jej stronę chroniąc się przed atakiem. Dziewczyna zaczęła biec odganiając się od ptaków. Złapała za sztylet i wymachiwała nim na prawo i lewo próbując trafić napastników.
- Mara stój! - krzyknął stanowczo Loki, lecz przez skrzek smoków dziewczyna nic nie słyszała.
     Wbiegła na wysoki klif i odwróciła się, by sprawdzić, czy czarne stworzenia nadal za nią lecą. Nim zdążyła zauważyć w jakiej jest sytuacji, jeden ze smoków skoczył na nią i oboje z wielkim pluskiem wpadli do wody. Mara się szarpała, próbowała zdjąć z siebie gada który boleśnie wgryzał się w jej rękę i wbijał szpony w jej brzuch. Próbowała krzyczeć, ale zakrztusiła się wodą. Czuła jak wraz z ubywającą krwią traci siły, a obraz staje się niewyraźny. Była już głęboko pod wodą. Traciła oddech. Tonęła.
     Zanim straciła przytomność zobaczyła jakąś rozmazaną postać, która dźgnęła smoka w plecy sztyletem i odrzucając stworzenie na bok, złapała ją w pasie.
Loki wypłynął na brzeg trzymając w rękach bezwładne ciało Mary i zauważył, że wszystkie smoki leżą nieprzytomne. Sigyn widząc chłopaka podniosła się z ziemi mimo zmęczenia.
- Ty to zrobiłaś? - spytał podchodząc do niej kulawo, gdyż miał zranioną nogę.
- Nie wiem. Chyba - spojrzała z troską na Marę - Czy ona...?
- Oddycha. Ledwo - westchnął.
Mara kaszlnęła, ale się nie zbudziła.
- Musimy zatamować jej ranę, ale najpierw trzeba stąd iść.
- Zostawiliśmy księgę, nie wiemy jak wyjść.
- Tak jak weszliśmy. Upuściłem księgę tam - wskazał głową na kępę trawy - Schowaj ją tak, by Mara więcej jej nie znalazła
     Sigyn kiwnęła głową i podniosła księgę. Zabrała również lekko porwaną torebkę dziewczyny i razem z Lokim podeszła do ściany z kamieniami. Tak jak wcześniej dotknęli burgundowego kamienia, lecz tym razem znaleźli się obok wodospadu. Loki przeszedł parę kroków, ale nagle poczuł promieniujący ból w nodze i upadł na kolana prawie upuszczając Marę.
- Loki co jest? - spojrzała na jego nogę i zobaczyła, że na spodnie w pewnym miejscu są podarte, a większość jest zdarta - Na Odyna! To wygląda okropnie.
- Idź po konia. Przywiązałem go niedaleko do drzewa.
Sigyn skinęła głową i pobiegła w stronę drzew.
     Loki widząc, że rana Mary obficie krwawi zdjął z siebie zieloną bluzkę i rozerwał z niej długi pasek, który następnie mocno przywiązał do jej ręki. Resztę materiału przywiązał do swojej nogi krzywiąc się z bólu. Spojrzał na dziewczynę. Była śmiertelnie blada i zimna. Złapał ją tak jak wcześniej i wstał widząc zbliżającą się Sigyn. Na jego szczęście Mara była lekka jak piórko.
- Mówiłem, że to zły pomysł - mruknął do nieprzytomnej dziewczyny nie oczekując odpowiedzi.

wtorek, 11 listopada 2014

Rozdział 13 - ,,Przyjaciele na zawsze"

Długo mnie nie było... Ba! Bardzo długo. Ale na pewno nigdy, ale to nigdy nie przestanę pisać tego opowiadania, choćbym miała skończyć go w wieku dziewięćdziesięciu lat (jeszcze Susan, by mnie zabiła, lub coś) :D
Następny rozdział jeśli nie pojawi się w tą niedzielę to powinien pojawić się następną, bo jest już w części napisany.
To będzie taki jeden z dłuższych i trochę nudniejszych, ale już w następnym zacznie dziać się więcej :P
A więc...
LOKI'D!
______________________________________________________________________________



     Słysząc niepokój w głosie Mary, Loki westchnął niezadowolony i wolnym krokiem ruszył w stronę drzwi. Zdziwił się widząc wysokiego, blondwłosego mężczyznę z lekkim zarostem i niebieskimi, uradowanymi oczami. Miał na sobie nietypową zbroję i długą, czerwoną pelerynę, a w ręce trzymał coś w rodzaju młotka.
- Loki, bracie tak za tobą tęskniłem - powiedział, po czym przesunął się do przodu, aby uściskać Kłamcę. Ten jednak odskoczył do tyłu unikając czułości ze strony blondyna.
- Kim jesteś i czego chcesz? - spytał nieufnie.
- Wybacz zapomniałem, iż mnie nie pamiętasz. Jestem Thor syn Asgardu. Przyszedłem po ciebie oraz twoją przyjaciółkę pod nakazem mego ojca.
- Nigdzie z tobą nie idziemy, za to ty powinieneś, bo inaczej wezwę policję. Zapewne nie będą zadowoleni, że jakiś napakowany facet w dziwacznym stroju napastuje dwójkę nastolatków.
- Widzę, że dawny charakter cię nie opuścił - uśmiechnął się jakby słowa Kłamcy nic nie znaczyły - Brakowało mi ciebie i twego ciętego języka.
- Dosyć, dzwonię po gliny.
- Czekaj - dziewczyna złapała go za rękę gdy ten chwycił telefon - Wydaje mi się, że powinniśmy mu zaufać. Ja już go widziałam...
- Gdzie?
- Miałam coś w rodzaju wizji. On w niej był i ty chyba też w niej byłeś. A poza tym pomyśl tylko. Thor, Loki, Asgard. To jak w tej mitologii, którą czytaliśmy.
- Dobra. Załóżmy, że ten blondas to nie świr - odwrócił się w stronę Thora - Gdzie chcesz nas zabrać i po co?
- Na Ziemi grozi wam niebezpieczeństwo. Argorn rośnie w siłę i nie zdołamy was tu obronić, ani wy sami nie dacie sobie z nim rady. Muszę zabrać was do Asgardu, gdzie znajdziecie się pod ścisłą ochroną i zostaniecie przeszkoleni, aby móc się bronić oraz panować nad swoją mocą.
- To brzmi sensownie prawda Loki? - spytała Mara - Możesz coś o nas więcej opowiedzieć? Tylko pomiń mniej istotne rzeczy.
Thor skinął lekko głową i uśmiechnął się.
- Loki pochodzi z Jotunheimu, krainy Lodowych Olbrzymów. O tobie droga Maro wiadomo nam niewiele. Podejrzewamy jednak, że jesteś pochodzenia dwóch różnych ras: Lodowych Olbrzymów i Ognistych Olbrzymów co jest niespotykane, gdyż te dwa rody toczą ze sobą zażartą wojnie. Zostaliście znalezieni w Jotunheimie i przeniesieni do Midgardu.
- Lodowe Olbrzymy? Ogniste Olbrzymy? Żartujesz sobie? - spytał Kłamca.
- Jestem skłonny do żartów, jednak nie w tym wypadku.
- Czemu zostawiliście nas na Ziemi zamiast zabrać do Asgardu?
- Pewnie nie chcieli narażać nas na niebezpieczeństwo - odpowiedziała szybko za Thora bojąc się, że powie on Lokiemu o jego złej przeszłości - Prawda? - spojrzała na Gromowładnego błagalnie.
- Zaiste jest to prawdą - pokiwał głową ze zrozumieniem - Nie spodziewaliśmy się, że może wam coś tu zagrażać.
- I teraz mamy zostawić to wszystko i po prostu z tobą pójść?
- Nie powinniśmy zostawiać Sary samej. Opiekowała się nami od dziecka, a teraz mamy ją tak po prostu opuścić?
- Obawiam się, że nie macie wyboru - Thor położył dłoń na ramieniu dziewczyny - Proponuję abyście zostawili wiadomość, wzięli ze sobą najważniejsze rzeczy i jak najszybciej udali się ze mną do Asgardu.
Mara spuściła głowę.
- Loki idź proszę po mój zeszyt. Ja zajmę się wiadomością dla Sary.


***


     Wszedł powoli po drewnianych, skrzypiących schodach i otworzył drzwi pokoju. Rozejrzał się w poszukiwaniu zeszytu. Otworzył ozdobioną wieloma naklejkami szafkę, która stała tuż obok łóżka, spodziewając się, że tam będzie ukryty. Po wyjęciu kilku książek i zeszytów w końcu go znalazł. Przez jego głowę przemknęła myśl zobaczenia co jest w środku. Sprzeciwił się sobie samemu, lecz po dłuższym namyśle stwierdził, że to tylko wiersze i nic się nie stanie jak jakiś przeczyta. Otworzył zeszyt na przypadkowej stronie i zaczął czytać jeden z wierszy.

,,W samym środku serca zgubiłam marzenia
Z cichym szeptem wiatru odeszły wspomnienia
Teraz sama stoję na polanie życia
Jestem białą kartą, nie mam nic do ukrycia
Weź pióro przyszłości napisz chociaż zdanie
Nie chcę zniknąć w mroku, nim świt jutrzejszy nastanie
Każda historia życia musi mieć początek
Najpierw pusta, a potem pełna życiowych pamiątek"

      Przetarł oczy z wrażenia. Dziewczyna nigdy nikomu samowolnie nie dała przeczytać żadnego wierszu, przez co nikt nie mógł się przekonać jaka jest w tym dobra. Już przewrócił kartkę, by przeczytać kolejne dzieło, gdy ona weszła do pokoju.
- Zapomniałam ci powiedzieć, gdzie jest... - przerwała zauważając, że Loki szpera w jej zeszycie - Co ty robisz? - podeszła do niego zdenerwowana i wyrwała mu zeszyt z rąk - Miałeś tylko mi go przynieść. Nikt nie ma prawa zobaczyć co jest w środku.
- Czemu? Wiersze są po to by wszyscy mogli je czytać.
- Ale nie te.
- Masz talent, ale wolisz go nie ujawniać. Ciągle siedzisz w kącie z podkulonym ogonem. To takie dziecinne.
- Z dnia na dzień stajesz się coraz większym kretynem – stwierdziła i wyszła trzaskając drzwiami.
- Czy ona zawsze musi się o wszystko pieklić? – zapytał się sam siebie. Złapał się za głowę zdając sobie sprawę z tego co zrobił - To była jej prywatna rzecz, coś jak pamiętnik. Ma rację, jestem kretynem.

     Mara krążyła po salonie szperając międzyczasie w różnych szafkach. Już kilka razy wyciągnęła rzeczy z szuflad, by ponownie je tam schować i powrócić do bezcelowego chodzenia po pokoju. Thor przyglądał się temu z cierpliwością.
- Słuchaj - zwróciła się do Gromowładnego, przestając grzebać w szufladzie - Jaka jest pogoda w tym Asgardzie?
- Słońce grzeje nas cały rok, rośliny ciągle dają plony, rzadko kiedy jest chłodniej.
- Czyli coś w stylu późnej wiosny. Dobra - powiedziała, po czym wróciła do swojej poprzedniej czynności.
- Czego szukasz? - za pleców usłyszała głos Lokiego, który przyprawił ją o dreszcze. Nieco podirytowana odwróciła się do niego - Szukam niebieskiego pudełeczka z kokardką. Jest tam naszyjnik, który dała mi mama.
- O tym mówisz? - wyjął z szuflady małe, jasne pudełko.
- Tak dzięki- wzięła od niego pudełko i włożyła je do podręcznej torebki. Podeszła niepewnie do drzwi - Możemy ruszać.
     Nie podobało się jej miejsce do którego zabrał ich Thor. Znajdowali się na jakimś polu, z dala od jakichkolwiek ludzi. Ukradkiem spojrzała na Lokiego. Chyba miał ważniejsze problemy na głowie, gdyż przez całą drogę był myślami gdzie indziej. Dziewczyna widząc, iż Kłamca jest chwilowo nieobecny podeszła do Gromowładnego.
- Thor mam do ciebie sprawę - syn Odyna był zaskoczony, ale po chwili kiwnął głową dając jej do zrozumienia, żeby kontynuowała - Ja wiem, że Loki był kiedyś na złej drodze. Nie powinien o tym wiedzieć, mógłby to źle znieść... Lepiej nic mu o tym nie mów.
- Zachowam to dla siebie - pokiwał głową i zerknął z powrotem przed siebie - Jesteśmy na miejscu - powiedział głośniej stając w miejscu, gdzie na zbożu zostały wygniecione dziwne wzory - Trzymajcie się mocno - zwrócił się ku niebu - Heimdalu, otwórz Bifrost!

     Nagle Mara i Loki odczuli skutki nie złapania się ręki chociażby Thora. Powietrze zawirowało, a wokół nich pojawiła się kolorowa błyszcząca ściana. Czuli jak tracą grunt pod nogami wznosząc się do góry. Nie widzieli już zboża, drzew ani nieba. Dookoła widać było tylko gwiazdy ledwo prześwitujące przez tęczową barierę. Zdołali także ujrzeć planety o różnych barwach, kometę zostawiającą za sobą długi, mglisty warkocz, oraz coś w rodzaju drogi mlecznej. Nie trwało to jednak długo. Nie widzieli już gwiazd i zaczęli odczuwać bolesne skutki grawitacji. Nie udało im się w porę złapać równowagi, przez co runęli jak kłoda do przodu.
- Chyba nie polubię takiego sposobu przemieszczania się - oznajmiła podnosząc się z podłogi.
         Spojrzała przed siebie i dopiero teraz zauważyła piękno miejsca w którym się znajduje. Ściany złotej kopuły pokrywał wzór przypominający połączenie tarczy zegara z jego mechanizmem. Przed nią znajdowało się coś w stylu okna ukazującego piękną galaktykę. Kiedy odwróciła się, by zobaczyć co jest za nią zauważyła wysokiego czarnoskórego mężczyznę w dziwnej, złotej zbroi trzymającego duży, równie złoty miecz. Otworzyła usta ze zdziwienia nawet nie zdając sobie z tego sprawy.
- Loki, Maro witamy w Asgardzie - rozbrzmiał potężny głos czarnoskórego - Jestem Heimdall, strażnik Bifrostu.
- Czytałam o tobie - wymsknęło się dziewczynie - W mitologii Nordyckiej - dodała po chwili.
- Powinniśmy już iść - wtrącił się Thor - Wszechojciec zapewne się niecierpliwi.
- Thor ma rację - odezwał się Loki – Chodźmy jak najdalej od tego dziwoląga – dodał półszeptem i pociągnął ją za rękę w stronę wyjścia.
     Kiedy wyszli z kopuły niemal oniemieli. Pod olbrzymim, tęczowym mostem znajdowała się rwąca woda, której wodospad był najprawdopodobniej granicą Asgardu. Idąc w stronę wielkiego, złotego zamku mogli zobaczyć mniej ozdobne domy w wiosce.
- Niesamowite miejsce - powiedziała przyglądając się dzieciom grającym w coś przypominającego berka.
- Niesamowite - potwierdził Loki.
- Staramy się o jak najlepsze standardy dla naszego ludu. Niewiele z nich różni się od Midgardczyków. Nikt z nas nie jest nieśmiertelny. Żywimy się jabłkami Idun, dzięki czemu możemy żyć dłużej.
- Trochę to pokręcone - rzekła.
- Tak jak to, że po czternastu latach dowiadujemy się, że nie jesteśmy ludźmi? Czy bardziej jak to, że blondynek w zbroi przeniósł nas do jakiejś tajemniczej krainy?
- Ta ironia jest niepotrzebna.
- Twoje wcześniejsze marudzenie też nie było potrzebne, a ja jakoś nie narzekałem.
- Palant - założyła ręce na klatce nie ukrywając oburzenia - Chociaż raz mógłbyś się ze mną nie kłócić,
     Thor przypatrywał im się uważnie mrużąc oczy ze zdumienia. Dziwił się, że ta dwójka się przyjaźni. Byli zupełnie różni. Loki wydawał się charyzmatyczny, twardy i opryskliwy, a Mara miła, troskliwa, uważna i broniąca swego.
- Jesteśmy na miejscu - stwierdził stając przed ogromną bramą i wszedł do środka.
     Mijali wiele pięknych sal, jednak ani Mara, ani Loki nie mogli im się dokładnie przyjrzeć. Straż otworzyła potężne drzwi i znaleźli się w obszernej, złotej sali tronowej, w której oprócz ich trójki i straży znajdowały się dwie osoby: siwy mężczyzna na obszernym, złotym tronie z brodą i opaską na oku, oraz stojąca obok niego kobieta o ciemnych blond włosach i sympatycznym wyrazie twarzy. Thor uklęknął. Mara i Loki stali zdezorientowani, aż Gromowładny nie pokazał im, że mają uczynić to samo.
- Witaj ojcze - zwrócił głowę w stronę kobiety - Matko. Przyprowadziłem ich jak chcieliście.
- Dobrze... - popatrzył na dwójkę - Witajcie w Asgardzie, siedzibie Asów. Jestem Odyn - urwał na chwilę - Pozostawiliśmy was w Midgardzie, bo mieliśmy nadzieję, że  będziecie tam bezpieczni. Jednak powstało nowe zagrożenie z którym nie możemy się zmierzyć i jedyne co nam pozostało to zabrać was z Midgardu.
- I tutaj mamy być bezpieczni? Tutaj on też może się pojawić - powiedział pogardliwie Loki.
- Zapewniam cię, że Argorn nie wkroczy na ziemie Asgardu, tym bardziej nie pojawi się w zamku - odparł nie ukazując żadnych emocji.
- Dopóki go nie pojmiemy Mara musi zostać w zamku - rozniósł się delikatny głos kobiety stojącej obok Wszechojca.
- Co?! - Mara wstała - Mam tu siedzieć i czekać, aż go złapiecie, co może nigdy nie nastąpić?
- Nie możemy ryzykować... Sigyn - kiwnęła głową do niedaleko stojącej, schowanej za strażnikiem, skromno ubranej blondynki - Zaprowadź naszych gości do ich komnat.
 Dziewczyna podeszła do Lokiego oraz Mary i uśmiechnęła się przyjaźnie.
- Pozwólcie, że was zaprowadzę - powiedziała.
Mara zerknęła na Lokiego i oboje poszli za dziewczyną.
Szli długim, złotym korytarzem. Mara miała spuszczoną głowę, natomiast Loki na przekór swojej naturze przyglądał się wszystkiemu z zaciekawieniem.
- Zrobiliście w Asgardzie wiele zamieszania. Ktoś wypuścił plotkę, że możecie być niebezpieczni - powiedziała mniej nieśmiale niż wcześniej.
- N-niebezpieczni? - spytała odrywając wzrok z podłogi.
- Nikt nie wie jakie są twoje zdolności magiczne. Prawdopodobnie wielkie, skoro na ciebie polują. Słyszałam jak rozmawiali o tobie.
- Co mówili? - spytał Loki.
- Nie powinnam o tym mówić, ale słyszałam, że przejąć moc poprzez zabicie może tylko krewny tej osoby.
- Sugerujesz, że Argorn może być jej ojcem?
Mara po tych słowach stanęła jak wyryta.
- Niekoniecznie, ale to bardzo możliwe.
- On może być moim ojcem? - podeszła do ściany opierając, się o nią i łapiąc się za głowę - Moim ojcem? - zsunęła się na kolana i runęła na podłogę. Sigyn i Loki szybko zareagowali i podnieśli ją z ziemi.
- Chyba nie mieli zamiaru jeszcze jej tego mówić - powiedział z przekąsem Kłamca - Teraz musimy zaciągnąć ją do komnaty.
- Nie wiedziałam, że to może tym skutkować.
- To nic nowego. Znowu zemdlała.
- Jak to znowu? Przecież to może być niebezpieczne, trzeba ją zabrać do pokoju i wezwać lekarza.
- To nienajlepszy pomysł...
- Nie dyskutuj, tylko pomóż mi ją zanieść, jesteśmy niedaleko.
     Złapali ją jedną ręką w pasie, zaś drugą trzymali za rękę zwisającą na ich ramionach. Po drodze spotkali strażników, lecz ci zamiast zasugerować pomoc spojrzeli tylko na nich z dezaprobatą.
     Sigyn nacisnęła klamkę jednej z komnat i razem z Lokim wniosła Marę do pięknej, obszernej, białej komnaty, w którym znajdowało się kilka kremowych, zdobionych klejnotami mebli i położyła ją na dużym, niebieskim łóżku z baldachimem.
- Dobra, idę po lekarza. On się dowie co z nią nie tak - powiedziała wychodząc.
- Mara nie będzie zadowolona -
prychnął.
- Z czego nie będę zadowolona? - spytała obolałym głosem Mara podnosząc się z łóżka.
- Leż. Sigyn poszła po lekarza.
- Po lekarza?! - zerwała się z łóżka - Nie chcę tu żadnego lekarza. Zmywam się stąd.
- Stój - rozkazał Loki i nieświadomie stworzył niewidzialną barierę, na którą wpadła dziewczyna i przewróciła się na ziemię.

- Auć - podniosła się z ziemi - Czemu to zrobiłeś?

- Nie chciałem. Nie idź nigdzie. To może być poważne, nie bądź lekkomyślna.

- Dzięki za troskę - warknęła wracając na miejsce.
- Nie ma sprawy - odpowiedział z przekorą.
Po kilku minutach Sigyn weszła do pokoju ciągnąc za sobą lekarza. Mara posłała mu krzywy uśmiech.

- Słyszałem, że często tracisz przytomność - powiedział bez żadnego wyrazu twarzy.
- T-tak - zająknęła się.

- Muszę sprawdzić co się dzieje w twojej głowie. Mogę? - spytał, a Mara tylko pokiwała głową. Dotknął jej czoła i nagle poczuła w myślach czyjąś obecność. Bardzo ją to bolało. Próbowała go powstrzymać, bronić się. Zawyła z bólu i odrzuciła lekarza do tyłu, a następnie padła wyczerpana na łóżko. Kiedy się ocknęła zobaczyła zdziwione twarze znajomych.

- O Boże. Czy ja go zabiłam? - zakryła usta widząc leżącego na podłodze człowieka.

Facet złapał się za głowę i powoli wstał.

- Żyję i chyba wiem co jest przyczyną twoich omdleń - powiedział i wziął głęboki oddech
- Twoja moc jest wielka i niekontrolowana przez co przy użyciu jej dochodzi do wycieków mocy, które powodują osłabienie organizmu i są bardzo niebezpieczne.

- Niebezpieczne? Ale jak to?
- Jesteś jak bomba, która może wybuchnąć w każdej chwili i rozwalić całe miasto. Musisz jak najszybciej nauczyć się to kontrolować.
- To wszystko jest bez sensu... - mruknął Kłamca i wyszedł.

- A jemu co? - spytała Sigyn.

- Ma ostatnio gorsze dni. Pójdę za nim.
     Wyszła z komnaty i rozejrzała się po korytarzu. Zobaczyła jak Loki skręca w jeden z korytarzy i szybko za nim pobiegła. Znalazła się w dużym, pełnym kwiatów ogrodzie. Ścieżkę, którą kroczyła zdobiły kremowe i szare, gładkie kamienie, a przy ogromnym drzewie z błękitnymi kwiatami zamiast liści stała piękna, biała ławka. Słońce świeciło na niebie, ale nie grzało zbyt mocno, pogoda była idealna. Podeszła do Lokiego kopiącego leżący kamień i złapała go za rękę. Chłopak odwrócił się zmieniając wyraz twarzy z wściekłej na poważną.

- Czemu za mną poszłaś? Chciałem pobyć chwilę sam.
- Loki ja wiem, że tego nie akceptujesz i nie możesz się w tym odnaleźć. Sama się w tym gubię - spojrzała mu głęboko w oczy 

- Nie powinniśmy im ufać. Możemy polegać tylko na sobie.
- Rozumiem, że im nie ufasz, ale razem damy sobie radę i nikt nam nie zagrozi.
- Wierzysz im? Wierzysz to, że zostawili nas na Midgardzie, by nas chronić? Oni coś ukrywają, a ja kiedyś dowiem się co.
Mara przełknęła niepewnie ślinę.

- Ja też mam wątpliwości, ale nie widzę żadnego innego wyjścia. Nie musisz im ufać, zaufaj mi.
- Ufam ci. Obyśmy tego nie pożałowali.
 

- Oni nam pomogą, nauczą nas magii. Damy sobie radę… - zapadła długa, niezręczna cisza– Przyjaciele na zawsze?
- Przyjaciele na zawsze - powtórzył po niej.

poniedziałek, 21 lipca 2014

Rozdział 12 - ,,Razem damy radę"

Och jakie ładne słoneczko mamy! Wprawdzie wolę kiedy pada, gdyż od słońca przybywa mi piegów, a gdy się opalę, to jestem cała czerwona, to pochlupać się w morzu mogę jedynie w taka pogodę. Wpadłam sobie do Międzyzdrojów i zakupiłam wielki ołówek z Wolverinem oraz żelopisy ze Spider-Manem. Miałam też chwilę, aby dopracować rozdział. Mimo to nie jestem z niego zadowolona. Jest za krótki, ale przynajmniej coś nowego się dzieje. Dodam tylko, że kwestia jagód zostanie wytłumaczona w bardzo odległym rozdziale i zapraszam do czytania!

Tym razem dodaję moje ulubione zdjęcie Mary :3

______________________________________________________________________________
- Mara co ci jest? - zapytał Loki trzymając dziewczynę za ramiona. Czarodziejka klęczała nad czarną plamą krwi i patrzyła osłupiale na Kłamcę - Powiedz coś - potrząsnął nią.
- Ty...ty - pokręciła głową, by się otrząsnąć ze zdziwienia - Nic mi nie jest.
- To czemu zmieniasz kolor? - powiedział łapiąc ją za rękę.     Dziewczyna spojrzała na Lokiego, a następnie na dłonie. Miały srebrny kolor, który wznosił się ku górze. Odskoczyła do tyłu, by po chwili stanąć na równe nogi i pobiec do łazienki. Będąc w środku zamknęła oczy i odczekała parę sekund, po czym ponownie spojrzała w lustro. Skóra całkowicie pokryła się matowym srebrem, a jej błękitne oczy zrobiły się niebieskoszare.  Przestraszona nagłą zmianą wybiegła z łazienki potrącając przy tym fiolkę perfum. Zbiegła po schodach i już po chwili była w kuchni. Loki widząc co się z nią stało odsunął się krok do tyłu, jakby mogła mu coś zrobić. Popatrzyła na niego błagalnie mając nadzieję, że się odezwie. 
- To niesamowite - powiedział podchodząc do niej i dotknął jej policzka - Twoja skóra parzy – rzekł szybkim ruchem odsuwając rękę, która chwilowo zrobiła się niebieska.
- Co ty...co to było? - spytała zdezorientowana Mara.
Złapał jej dłoń ledwo wytrzymując palący ból i ponownie spojrzał na rękę. Była niebieska dopóki nie puścił dłoni Czarodziejki.
- Moja ręka staje się niebieska kiedy cię dotykam - odparł ze zdziwieniem.
- Jak to w ogóle możliwe? Czemu jestem szara i co jeśli zostanę taka na zawsze?
- Za dużo pytań.
- Loki nasze życie to jedna wielka tajemnica. Jak mam nie zadawać pytań? - zapytała z wyrzutem. 
- Szkoda tylko, że nikt nie zna odpowiedzi.
- Możemy poszukać odpowiedzi. Razem damy radę.
- Od czego mielibyśmy zacząć?
- Może od tego, dla czego zmieniłam kolor? - zaproponowała, po czym oboje usiedli na kanapie.
- Przypomnij sobie co dziś jadłaś, piłaś, co robiłaś i gdzie byłaś
- Na śniadanie jadłam płatki, oprócz wyjścia na moją nieudaną próbę samobójstwa nie ruszałam się z domu, a jedyne co robiłam, to oglądałam telewizję.
- Płatki nic nie wnoszą. Też je jadłem dzisiaj rano i nic się nie stało. Telewizja też nie mogła wiele zmienić. Na pewno nic innego nie jadłaś, ani nie piłaś?
- Chyba jadłam dzisiaj jagody.
- Jagody? - Loki wyglądał na wyraźnie zaskoczonego - Nie mamy jagód, Sara ma na nie uczulenie.
- To czemu w lodówce były jagody?
- Może to nie były jagody, albo były, tylko czymś je nasączono. Ktoś musiał potajemnie włożyć je do lodówki.
- Zaraz. Sugerujesz, że zrobił to...
- Nie mówię, że to on. Nie miał motywu. 
- Ale ktoś to musiał być. Tylko nie wiemy kto.
- Przynajmniej wiemy, że ten kolor to nie na zawsze - pokazał na jej rękę.
- Dzięki Bogu - odetchnęła z ulgą.
Ktoś zapukał do drzwi.
- Pójdę otworzyć, pewnie Sara znowu zapomniała kluczy.
     Podeszła do drzwi i otworzyła je. Przed nią ukazał się wysoki, dobrze zbudowany mężczyzna o długich blond włosach. Miał na sobie pelerynę i coś podobnego do zbroi, a w ręce dzierżył młot. Jego twarz była młoda i zadumana, jakby nie był pewien gdzie się znajduje.
- Witaj Maro – ukłonił się – Przepraszam za najście, ale muszę z wami porozmawiać. Czy jest tu także Loki?
- Loki przyjdź tu szybko! - krzyknęła za siebie - To chyba nie koniec wrażeń na dziś - dodała cicho.

Ps. Nie bijcie za taki krótki rozdział ;_;

czwartek, 3 lipca 2014

Wszystko się zmienia - zwiastun bloga

Witajcie kochani czytelnicy! Na razie nie dodaję rozdziału, ale niedługo powinien się pojawić. Postanowiłam ulepszyć swojego bloga
. Dokładnie zaktualizowałam bohaterów i zamówiłam szablon. Za to dzisiaj przedstawię wam zwiastun wykonany przez SkybellsDolinie Zwiastunów.
Jeszcze raz ci bardzo dziękuję, jestem po prostu zachwycona :3
A więc zapraszam do oglądania!



Co o nim myślicie?

niedziela, 11 maja 2014

Rozdział 11 - ,,Dobrze, że nic ci nie jest"

Z wielkim trudem napisałam ten krótki rozdział. Na chwilę obecną jestem zmuszona zawiesić bloga. Dodaję rozdziały raz na miesiąc, wrócę jak będę miała ich więcej...
Oppa Loki style!
__________________________________________________________________________



     Bez namysłu zerwałem się na równe nogi i wybiegłem z klasy puszczając mimo uszu krzyki nauczycielki. Kiedy byłem już na dworze od razu ruszyłem drogą, którą szła Mara. Nie widziałem jej ale, dokładnie wiedziałem gdzie biec. Teraz jest w okropnym stanie i kto wie co przyjdzie jej do głowy. Musiałem ją powstrzymać.
     Czułem jak jestem coraz bliżej i bliżej. Zobaczyłem ją. Szła w stronę ulicy, gdzie jechało rozpędzone do granic możliwości auto. Zacząłem krzyczeć kiedy weszła na ulicę, a ona spojrzała w moją stronę ze łzami w oczach. To był już koniec..
     Nagle stało się coś nieoczekiwanego. Samochód zatrzymał się, choć było to niemożliwe. Pobiegłem do niej. Jej ręce drżały od strachu, a oczy pełne były przerażenia. Zabrałem ją z ulicy, a gdy kierowca samochodu zapytał się mnie czy nic jej nie jest powiedziałem mu, że może spokojnie jechać dalej.
- Czemu to zrobiłaś? - zapytałem patrząc jej w oczy.
- Nie mam pojęcia - odpowiedziała drżącym głosem - Nie wiedziałam co robię.
- Dobrze, że nic ci nie jest - wytarłem jej łzę spływającą po policzku - Wracajmy do domu. Po drodze musimy pójść do szkoły po moje rzeczy.
***
     Przez całą drogę milczeliśmy, jedynie Mara tylko trochę popłakiwała. Pewnie zadręczała się tym, że chciała popełnić samobójstwo... Męczy mnie to jak ona cierpi. Czy nasze życie nie mogło być normalne? Chyba zbytnio się tym przejmuję, tacy jesteśmy, tacy byliśmy, tacy będziemy i nic tego nie zmieni.
     Z zamyślenia wyrwał mnie dźwięk upadku. To Mara potknęła się o jakąś gałąź i poleciała z hukiem na ziemię.
- Cholerny kamień! - krzyknęła i dopiero teraz zauważyłem, że z ręki leci jej krew. Bez słowa podałem jej rękę, ale ona zignorowała to i wstała sama. Widziałem, jak próbowała być twarda, ale nie za bardzo jej to wychodziło. Ręce jej drżały od emocji. Nie dawała sobie rady.
     Szliśmy dalej w ciszy, kiedy byliśmy przed wejściem do szkoły zapytałem się jej, czy chce wejść ze mną do środka. Ona zgodziła się mówiąc, że kiedy mnie nie będzie, może wpaść jej do głowy kolejny głupi pomysł.
     Ciągle musiała trwać lekcja, ponieważ na korytarzu było pusto. Weszliśmy do klasy i od razu wszystkie oczy skierowały się w naszą stronę, a widząc Marę wszyscy nagle umilkli. Stała tam ze spuszczoną głową w opłakanym stanie trzymając się za zranioną rękę.
Podszedłem do ławki, spakowałem swoje rzeczy i powiedziałem nauczycielce, że muszę wyjść ze szkoły. Ona pokiwała tylko głową. Widocznie tak jak wszyscy była zdziwiona.
***
     Kiedy dotarliśmy do domu czułam się jeszcze gorzej. Miałam zawroty głowy i nie docierały do mnie żadne dźwięki. Zaczęłam ciężko oddychać, nie wiedziałam co się ze mną dzieje. Upadłam na kolana trzymając się kanapy. Dusiłam się i nic nie widziałam, czułam tylko zimne dłonie Lokiego na moich policzkach. Nagle przed moimi oczami ukazały się obrazy towarzyszące różnym głosom.



- On nie jest moim ojcem! – wykrzyczał mężczyzna o kruczoczarnych włosach do rudej kobiety ubranej w piękną suknię.
- Więc i ja nie jestem twoją matką – rzekła.
- Nie, nie jesteś – powiedział smutno.


- Loki - odezwał się siwy mężczyzna z opaską na oku do tego samego chłopaka, którego widziałam wcześniej - spaliłeś wioskę niedaleko naszego zamka. Zdajesz sobie sprawę ile osób zginęło?! - podniósł głos - Zabiłeś już setki osób, lecz teraz nie zakończy się to na więzieniu. Nie była to łatwa decyzja, lecz nie miałem innego wyjścia. Musisz zapłacić za śmierć innych swoją śmiercią.



- Pamiętam tylko cień! –wykrzyczał Loki do wysokiego blondyna – Całe życie w twoim cieniu.



Złapałam łapczywie oddech. To co widziałam, było okropne. Czy to był ten sam Loki? O co w tym wszystkim chodzi? Zrobiło mi się niedobrze. Odwróciłam się i zwymiotowałam na podłogę. W buzi czułam metaliczny posmak. Popatrzyłam w dół i zobaczyłam dużą plamę czarnej krwi.

środa, 9 kwietnia 2014

Rozdział 10 - ,,To nie twoja wina"

     Długo się męczyłam nad tym rozdziałem. Miałam szlaban na komputer, potem zachorowałam, a potem znowu zachorowałam, ale udało mi się skończyć to dziś. Może nawet uda mi się dodać kolejny rozdział w niedzielę.
Rozdział jest dosyć ciekawy i mam nadzieję, że dobrze mi wyszedł, bo nigdy nie pisałam takich smutnych scen i nie jestem pewna czy mi to wychodzi :)

Postanowiłam zmienić też czcionkę, aby czytanie ą, ę, ć, ż itp. nie sprawiało problemu ^-^
Tak wygląda mój umysł ;_;
_____________________________________________________________________________




Już nigdy więcej nie będzie tak jak dzisiaj.
Dziękuję więc za każde słowo z waszych ust,
Za każdą chwilę chronioną od wiatru,
Za obecność którą próbuję oddychać.
Dziękuję , że byliście, choć już was tu nie ma.
Pozostaje tylko smutek, który rozrywa mnie od środka.
Mimo wszystko, będę o was pamiętać...
                                                                 ~ Mara Charles


     Pobiegłem jak najszybciej do domu Mary. Będąc w środku skierowałem się w stronę pomieszczenia w którym było słychać szlochanie. Moim oczom ukazał się okropny widok. Dziewczyna klęczała nad zmasakrowanymi ciałami rodziców.
- Nie! Nie! Nie! - krzyczała - Nie! Proszę nie!
- Mara - zacząłem, choć nie wiedziałem co mógłbym powiedzieć.
- Wróćcie proszę - powiedziała, po czym spojrzała na swoje ręce i zaczęła goić ich rany - Nie poradzę sobie bez was...
- Mara, to nie pomoże. Oni nie żyją – powiedziałem podchodząc do niej. Dziewczyna odwróciła głowę w moją stronę.
- Nieprawda! – krzyknęła wstając gwałtownie – Kłamiesz! Jesteś paskudnym Kłamcą! Oni żyją! – podparła się o ścianę i zsunęła w dół – Muszą żyć…
- Przykro mi – usiadłem obok niej – Gdybym wiedział… - Mara rzuciła mi się na szyję. Przytuliłem ją mimo że nie przepadam za taką bliskością.
- Czemu ja? Czemu oni? – pytała.
- Nie wiem – pogłaskałem ją po głowie – Niestety nie wiem.
- Obiecasz mi coś? – zapytała patrząc mi prosto w oczy. Kiwnąłem porozumiewawczo głową – Jeśli on się pojawi i nie będę miała szans się obronić, to nie będziesz próbował mnie obronić, tylko uciekniesz  - powiedziała ledwo łapiąc powietrze.
- Nie mógłbym tego zrobić. Nigdy…
- Nie – przerwała mi – Jeśli zginiesz nie wybaczę sobie tego. Nie mogę pozwolić, by ucierpiał ktoś jeszcze – mówiła patrząc mi prosto w oczy. Ledwo zniosłem wzrok jej błyszczących od płaczu oczu – Nie możesz skończyć jak oni.
- Nie czas o tym myśleć – powiedziałem, a ona znowu się do mnie przytuliła.
- Przepraszam cię Loki – szepnęła.
- Nie masz za co.
- Przepraszam cię za wszystko co zrobiłam i co zrobię sprawiającego ci przykrość.

****

     Siedzieliśmy przytuleni do siebie, aż nie usłyszeliśmy hałasu dobiegającego z przedpokoju. Chciałem sprawdzić co się dzieje, ale Mara trzymała mnie tak mocno, że nie mogłem się ruszyć. Po chwili drzwi od pokoju się otworzyły i stanął w nich policjant.
- Zgłaszam morderstwo na ulicy Dreenweach – powiedział do swojej krótkofalówki, a za nim stanął młodszy policjant - Wyślijcie jednostki. Mały, żółty dom z dużym numerem jedenaście przy drzwiach. Henry – zwrócił się do kolegi – Przepytaj proszę tą dwójkę.
Mężczyzna zbliżył się i uklęknął przed nami.
- Witajcie. Jestem sierżant Henryk – powiedział przyjaźnie - Potrzebujemy waszych zeznań, aby znaleźć sprawcę. Pojedziecie z nami na posterunek.
- Ja chcę tu zostać - sprzeciwiła się - Nigdzie nie pójdę.
- A odpowiesz na nasze pytania? - Mara kiwnęła tylko głową - Czy twoi rodzice mieli jakiś wrogów, lub wisieli komuś spore pieniądze? – pokręciła głową - Widziałaś sprawcę, albo kogoś podejrzanego? – znowu pokręciła głową przecząco - A może domyślasz się, kto mógł to zrobić? – po raz kolejny pokręciła głową
- Nie ma żadnych śladów palców, zero broni i nic nie zostało skradzione - wtrącił się w ich rozmowę drugi policjant - zupełnie jakby zrobił to duch dla zwykłej zabawy.
- Jeśli wpadniecie na pomysł, kto to mógł zrobić powiadomcie nas jak najszybciej - powiedział do nas Henry.
- Dobrze – rzekłem.
- Najlepiej będzie jeśli stąd pójdziecie, tutaj nie jest bezpiecznie.

- Mara choć do mnie. Sara zrobi ci herbatę na uspokojenie.
 

****

- Loki! - krzyknęła Sara słysząc otwierane drzwi - Bałam się. Tak długo cię nie było i przyjechała policja... - przerwała widząc Marę - Moje dziecko, co się stało? - dziewczyna wybuchnęła płaczem i uciekła do pokoju gościnnego.
- Zrób jej herbaty. Później wszystko ci powiem - rzekłem i pobiegłem za Marą. Siedziała skulona w kącie.
- Ja nie chciałam. Nie chciałam... - powiedziała cicho.
- O czym ty mówisz?
- Nic nie rozumiesz? To moja wina. To przeze mnie oni zginęli.
- To nie twoja wina...
- A kto ich zabił? Dla czego? - pytała z wyrzutem - Oboje znamy odpowiedź. Gdybym wtedy jednak umarła...
- Byliby skazani na łaskę tego potwora, a to raczej gorsza opcja- stwierdziłem.
- To nie musiało się tak skończyć.
- Nie musiało, ale tak właśnie jest i choć bardzo chcesz, to nie zmienisz tego – Czarodziejka milczała, choć w jej oczach widziałem gniew.
- Wyjdź – rozkazała. Osłupiałem słysząc te słowa - Wyjdź! Nie rozumiesz?
      Wyszedłem zdziwiony jej nagłą zmianą nastroju. Może to co powiedziałem ją zraziło? Rzadko bywam delikatny, ale ją traktowałem jak siostrę i nigdy nie byłem wobec niej oschły. Nie wiem co robić, jak się zachowywać. Ciągle nie umiem pojąć co się wokół mnie dzieje. Jakby to wszystko było snem z którego nie mogę się obudzić.

*****

     Chciałam zostać sama. Nikt nie wiedział co teraz czuję. Nikt nie umiał postawić się w mojej sytuacji. Chcę płakać i krzyczeć, ale nie potrafię. Ten ból siedzi we mnie czekając na odpowiednią chwilę, by się uwolnić z podwojoną siłą. Tak bardzo tego żałuję. Żałuję, że się urodziłam. Żałuję, że nie było mnie wtedy, kiedy zostali zaatakowani. Żałuję, że nie powiedziałam im tylu rzeczy, nie powiedziałam im jak bardzo ich kocham. Byliśmy taką szczęśliwą rodziną, a to wszystko prysło jak bańka mydlana. Teraz pozostały mi tylko wspomnienia. Pamiętam jak gdy miałam cztery lata wywróciłam się na rowerze, a oni szybko zabrali mnie do domu, po czym bezboleśnie opatrzyli mi dużą ranę na ręce. Albo kiedy miałam osiem lat i zdechł mój pies. Oni starali się mnie pocieszyć, mówili że Kira ciągle jest przy mnie i zabierali mnie na lody dla pocieszenia. Tyle dla mnie zrobili, a ja? Narzekałam, uciekałam, buntowałam się, sprawiałam im przykrość, a co najgorsze sprawiłam, że nie żyją…
- Mara - powiedziała cicho Sara wchodząc do pokoju - Przyniosłam ci herbatę i ciastka. Może to poprawi ci humor - postawiła tacę na stoliczku stojącego niedaleko łóżka - Chcesz pogadać?
- Chcę zostać sama - rzekłam nie odwracając się nawet w jej stronę. Opiekunka nic nie powiedziała, tylko odwróciła się i wyszła.
 
*****


     Sara podeszła do blatu na którym stały dwa kubki. Nasypała do nich kakao i zalała mlekiem. Wzięła kubki i postawiła je na stoliku.
- Nie wygląda to dobrze - stwierdziła krojąc kawałek ciasta czekoladowego - Cały czas leży skulona w łóżku. Nie je, nie pije i praktycznie nie wychodzi z pokoju. Ciągle tylko płacze. Boli mnie to, że nie mogę jej pomóc.
- Policjanci nie znaleźli nic co mogłoby im pomóc w poszukiwaniu sprawcy, lekarze stwierdzili zgon z powodu obrażeń wewnętrznych. Co tu się jej dziwić, skoro jej rodzice nie żyją, a morderca ciągle jest na wolności?
- To nie jest zwykły morderca. Nawet najlepsi z najlepszych nie umieją tak zamaskować śladów – Loki przemilczał jej uwagę.
- Rozmawiał z nią psycholog? Ktokolwiek, kto mógłby jej pomóc?
- Wszyscy mówili, że jej nie da się już pomóc - powiedziała i odniosła naczynia do zlewu - Sama musi zrozumieć, że trzeba żyć dalej.
- Pytanie tylko ile to potrwa?

*****

     Thor zapukał do drzwi do komnaty Friggi. Nie mógł przemówić do ojca, więc uznał, że Frigga dałaby radę coś z tym zrobić. Kobieta wpuściła go do środka złotego pokoju i dała znak, aby usiadł na kremowym fotelu, sama zaś usiadła na łóżku.
- Przyszedłem z ważną sprawą matko.
- W to nie wątpię synu. Powiedz mi co cię trapi.
- Odyn chce mnie wysłać na Midgard, abym zabrał stamtąd Marę i Lokiego. Dowiedziałem się jednak, że dziewczyna jest w złym stanie i uważam, iż powinniśmy zaczekać, aż wydobrzeje - rzekł troskliwie - Ojciec nie chce mnie wysłuchać i ciągle stoi przy swoim.
- Rzadko ulega twoim prośbom – kobieta uśmiechnęła się - Porozmawiam z nim, a ty w tym czasie porozmawiaj z Sif. Zauważyłam, że próbuje się z tobą dogadać, ale ty ją odrzucasz. To na prawdę miła dziewczyna.
- Dobrze matko. Dziękuję.

*****

     Popchnąłem ciężkie drzwi od szkoły i znalazłem się w tłumie pryszczatych nastolatków. Och jak ja nienawidzę tego miejsca...
Próbowałem iść przed siebie i nie rzucać się w oczy, jednak mimo to Michael zauważył mnie i zagrodził mi drogę.
- Dawno was tu nie było. Gdzie twoja przyjaciółeczka? - zaśmiał się.
- To nie jest odpowiedni moment na takie rozmowy - stwierdziłem patrząc mu prosto w oczy.
- Jest bardzo odpowiedni. Możesz powiadomić ją, że spotykam się Nicol i że jest o wiele lepszą kandydatką na dziewczynę dla mnie.
- Lubisz rujnować innym życie co? - spytałem patrząc na niego groźnie - Mara jest w bardzo złym stanie, a ty chcesz ją jeszcze bardziej zdołować? Na twoim miejscu bym się wstydził.
- O czym ty do mnie mówisz?
- Nie zgrywaj idioty - zaśmiałem się - Media cały czas o tym trąbią. Rodzice Mary nie żyją, a ty jeszcze bardziej chcesz ją pogrążyć?
- Ja... Ja nie wiedziałem - próbował się bronić.
- Jesteś gorszy niż myślałem - powiedziałem mijając go. Gniew we mnie buzował, jednak dałem radę się opanować. Słysząc dzwonek wszedłem do klasy matematycznej. Nie mogłem się skupić i ciągle wyglądałem przez okno. Zauważyłem tam dziewczynę wyglądającą jak... O mój boże, co ona najlepszego wymyśliła?



Margaret :*